Monthly Archives

maj 2014

Zielony zestaw małego wojownika

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Jasny kapelusz za chwilę będzie 40 tysięcy osób, które zaglądają mi na bloga, który ma tylko ze 3 miesiące. Czyście pogłupieli? Mój drugi BLOG jest lepszy, tu tylko plotę głupstwa o głupstwach hehe 😉
Ale ja nie o tym. Ja o tym dzisiaj —>
Odświeżający krem nawilżający z nagietkiem oraz delikatny żel do mycia twarzy do skóry suchej i wrażliwej z aloesem. Zestaw od  Green Pharmacy. Kupiłam wieki temu w Naturze. Krem za około 6 złotych, a żel chyba za 4,99 w jakiejś śmiesznej promocji. Wydajne chultaje jak jasny gwint. Ale czy się sprawdziły czy nie…
Krem obgadamy w pierwszej kolejności. Wydajny jak cholera. Ze 3 miesiące go używam i jeszcze trochę go siedzi w pudełeczku. Stosuję na dzień, jakiś czas używałam też na noc, ale znalazłam co innego na nocne ukojenie. W każdym razie słoiczek ogromny jak na krem do twarzy, bo 150 ml, jeśli dodamy do tego, że krem kosztował grosze to łał. Opakowanie ponoć retro. A ja wiem czy retro czy co- dla mnie zwykły, poręczny kawał brązowego plastiku z jakimiś kwiatkami. Nie mnie w to wnikać. Pudełko przyda mi się na mieszanie jakichś wynalazków, bo ja chomikuję wszystko co mogę ponownie użyć 😉
Tutaj kremowy przód. Nic nadzwyczajnego.
A tutaj coś bardziej istotnego. Jak sobie fotkę powiększycie to doczytacie co tam producent obiecuje i z czego kosmetyk się składa. Coś tam niby dobroci jest napchane. Ale zaznaczam, że krem ma w sobie parafinę, którą nie każda skóra lubi. W moim przypadku parafina nie szkodziła, krem nie zatykał porów, wszystko ok.  Konsystencja raczej zbita, ale nakłada się łatwo. I parabenów nie ma 😉
Sporo czasu spędziłam z tym kremem i muszę powiedzieć, że nie mam zastrzeżeń. Owszem nie było szału, żadnych fajerwerków, aczkolwiek wszystko z buźką dobrze. Krem dobrze nawilża. Nadaje się także pod makijaż, nic się nie roluje. Przeciwnie- ładnie i szybko się wchłania i nie świeci, ale skóra pozostaje gładka i nawilżona. Jakoś mocno mi cery ten krem nie poprawił, ale też z mordą problemów nie mam, więc co tu poprawiać? Ot dobry krem do codziennego stosowania, który zrobi to co ma zrobić i już. Nawilży, ukoi- naprawdę godny polecenia, z tym, że nie będzie jakiegoś łał. Ale o ile wasza skóra nie ma nic przeciwko parafinie, będziecie zadowolone 🙂
A jak z żelem było? Wydajny też. Jeszcze mam dziada, już na wykończeniu, ale jeszcze cipie. Używam go rano. Więc nie wiem, czy dałby radę z makijażem. Zmywa co ma zmyć. Jest trochę za bardzo wodnisty i spieprza z dłoni jak ślimak, ale daję radę. Pompka się nie zacina. To plus. To pudełeczko też wykorzystam, mam zamiar przelać w nie olej z migdałów, którym olejuję włosy. 270 ml to ani dużo, ani mało, ale mimo dziwnej konsystencji wystarcza na długo. Wkurza mnie tylko, że się nie pieni za dobrze, ale to kwestia upodobań.
No myje. I usuwa syf po nocy- muszę się zgodzić. Mydła nie ma- fakt. Ale czy koi podrażnienia? Oj nie wiem, powiedziałabym, że to po prostu zwyczajny żel. Pozostawia uczucie czystości, ale na początku stosowania komfortu mi nie dał. Przez pierwszy miesiąc miałam wrażenie, że wysusza mi skórę. Dałam mu jednak szansę i póżniej ze skórą było już ok. Nie miałam uczucia wysuszenia czy ściągania. Więc być może była to wina okresu, w którym zaczęłam go stosować. Wiecie zima, ogrzewanie, mróz i takie tam. Teraz już wszystko dobrze, więc nie mogę narzekać jakoś przesadnie.
Tak wiem zawiera SLES. Ale uwierzcie mi te wszystkie SLS i SLESy nie dla wszystkich są złe. Może to to wysuszało mi skórę na początku użytkowania, a może nie. Nie wnikam, ale zaczyna mnie już drażnić ta cała nagonka na niektóre składniki. Skoro coś w pewnym stężeniu nie jest groźne to widać można z tego korzystać. No chyba, że ktoś ma naprawdę wrażliwą skórę, albo jest w sekcie anty SLSowej czy innej.
Podsumowując żel za tę cenę i wydajność/pojemność jest całkiem, całkiem… Nie było szału tak samo jak z kremem, ale nie jest zły. Za tę cenę można spróbować.
A jeśli miałabym wybierać i oceniać oba produkty. Krem jest na czwórkę z plusem, żel na czwórkę z minusem.
Takie zwyklaki. Do kremu być może wrócę, do żelu nie koniecznie, bo mam ochotę przetestować coś co nie spieprza z ręki i pieni się ładniej.
A Wy miałyście te dziwactwa? A może lubicie coś zupełnie innego? A co??? A powiedzcie 😉

Internetowi mesjasze dwudziestego pierwszego wieku

By | Przemyślnik | 39 komentarzy

Media kłamią!
Telewizja nas ogłupia!
Gazety codzienne to stek bzdur i paplanina o tym kto w nocy trzyma kredens.
Chytrusie niebieski- największe zło to internety!

Kumasz to? Wchodzisz na fejsika, a tam jakieś nie przaśne grupy i dziwne fanpejdże. Włazisz na fora- kółka wzajemnej adoracji. Jedna baba kracze drugiej o jej wspaniałości bez żadnych podstaw. Ja rozumiem być miłym, ale wchodzić komuś w zad bez wazeliny i skakać wokół wyimaginowanego guru to chyba przegięcie. Blogi to samo. Niektórzy są mili na siłę, bo mają swojego “króla blogów” i słodzą aż się cofa. Nie ważne ktoś coś pisze dobrze, czy źle- jest kochany, wspaniały i zawsze ma rację. A jak powiesz złe słowo ( nie mylić z chamstwem, wystarczy, że nie zgadzasz się z poglądami guru i jego grupy miłośników) to aut, jesteś skreślony, a wcześniej przykładnie ukamienowany.

W internetach tworzą się jakieś dziwne grupki ortodoksyjnych zombie, którzy na siłę próbują weprzeć w nas swoją jedyną słuszną rację. Zero wypośrodkowania. Zero zdrowego rozsądku. Zero taktu i zero dystansu.

Ćwiczysz z Ewcią? Nie? Jak to? Chcesz czuć się i wyglądać świetnie- musisz. Musisz. Inaczej jesteś do tyłu ze swoim życiem. Zdechniesz w obwisłym ciele i nikt na Ciebie nie spojrzy! Ewcia to jest znawczyni, ona wszystko wie i potrafi- musisz z nią ćwiczyć! Nie podważaj jej zdania! Jak śmiesz gnido!

I pamiętaj biegaj! Nie biegasz- nie żyjesz! Koniecznie zainstaluj sobie aplikację, albo kilka na smartfonie i biegaj. Teraz wszyscy biegają! Ruch to zdrowie, buciki za trzy stówki, koszulka tylko z odpowiednich materiałów, koniecznie z tego i tego sklepu. Spodenki zamów na tej nie innej stronce.  I biegaj. Jogging jest taki popularny. Nie wiesz jak zacząć? Na pewno ktoś Cię w ten świat wprowadzi, tylko się nie wychylaj i nie mądrzyj się za bardzo. Słuchaj guru i biegnij Forest, biegnij…!

Włosomaniactwo, ciałomaniactwo, pazuromaniactwo i chujwiecomaniactwo. To chyba maniactwo? A skąd! Jedna kraknie, że od slsów włosy jej wyszły- wszystkie przestają używać. Jedna palnie, że silikony zniszczyły jej życie, facet zostawił na pastwę losu, a pies nasikał na nogę i już wszystkie kraczą tak jak ona. Mordują męża, żeby ich przypadkiem nie zostawił i wywożą psa do lasu żeby nie lał kiedy słucha ich opowieści o tym całym złu. No i silikony- odstawione wszystkie te złe i te dobre w razie czego też. Jednej odżywka do paznokci nie podpasowała, sto innych nagle odczuwa te same dolegliwości i czują ból w jelitach. Nie masz szczotki TT- jesteś śmieciem!

Żarcie tylko eko! To drogie najlepsze. Rano owsianka. Mleko sojowe, ale tylko takie bez gmo, bo to zuooo. To od krowy jest okej, ale krowa musi słuchać Mozarta podczas wypasu na dziewiczych łąkach w Alpach, a podczas udoju koniecznie Schubert. Mleko dojone przy Schubercie nabiera niezwykłych właściwości. Zapomnij o Macu! To śmierć! Nawet zjedzona raz w roku bułka stamtąd może zabić Cię niespodziewanie! Zupka chińska z Radomia? Chyba żartujesz! Chytrusie słodki!

A czy Ty w ogóle wiesz kto to Kominek, Maffashion i Jessica Wartburg? No jak Ty żyjesz? Nawet o Tuskównej nie słyszałaś? Wstyd. Taki wstyd. Pan Piecyk z bloga zawsze ma rację, nawet jak opisuje kocyk za pińcet, który dostał za darmo- to takie fascynujące! Omg o tym można czytać w kółko! Spódniczka Jessiki jest super! Jak możesz twierdzić, że nie ma w niej kobiecych kształtów, że kiecka wygląda jak psu z …gardła wyjęta?! Ona jest od znanego projektanta i kosztuje ponad tysiaka, to że jest brzydka nie oznacza wcale, że jest brzydka! Come on! Na jakim Ty świecie żyjesz?!

Te wszystkie guru mają grubą kasę ze swoich owieczek. I fajnie. Ja się cieszę, bo mieć kasę z tego co się lubi to fajna sprawa. Nie mam nic przeciwko. Ale być ślepą owieczką, która jedyne co widzi to swoje nieomylne bóstwo to jakaś paranoja!  Ja pisząc nie boję się czytelników, którzy mają swoje zdanie- przeciwnie doceniam. Doceniam ponieważ odmienne zdanie innych osób wnosi świeżość w moje kąty. Mogę na temat spojrzeć z innej strony. Ewciowe wariatki to dla mnie ewenement, który zdaje się być nieomylny. Ci od zdrowej żywności- zabili by Cię za hamburgera. Jejjj wszystko jest dla ludzi. A eko żywność mam u Mamy za domem. Wychowałam się na eko czereśniach i jabłkach, w którym nie raz trafi się robak. Robak też eko, bo nie pryskany. Jabłko wytarte o spodnie, nie odkażone i nie umyte szczoteczką z eko kłaków- zęby jeszcze mam, gangrena się nie wdała. Ale bułę z Maca lubię owalić i co? I żyję. Na chińską zupkę też czasami mnie najdzie. Nie mam szczotki TT, a włosy mi nie wypadły, użyję czasami czegoś z silikonami na kłaki i jeszcze mi się nie zlepiły. Nie biegam, bo to dla mnie nuda. Bo mi się nie chce. Bo mnie to w ogóle nie relaksuje. I co? I nie ważę stu kilogramów. Wszystko mam na swoim miejscu i nie mam kompleksów. Kondycję mam rewelacyjną, a ciało wyrzeźbione bez diet i morderczych ćwiczeń. Mam, bo mam we wszystkim zdrowy umiar. Bo wszystko jest dla ludzi.

Nie dajcie się omotać tej pladze pseudo znawców. Internetowi mesjasze dwudziestego pierwszego wieku nie są nieomylni. Są ludźmi i mogą się mylić, albo chcą zarobić korzystając z 5 minut popularności. Nic w tym złego. Ale nie dajmy się zwariować. Ćwiczcie sobie z kim chcecie i jedzcie eko jeśli sprawia Wam to przyjemność, ale nie zapominajcie o zdrowym rozsądku. Każdy z nas ma rozum. Nie każdy z tego organu korzysta. Szkoda. Niektórzy są zbyt radykalni, śmiertelnie poważni i zaślepieni. Tylko po co, na co?

Internet mnie żywi, internet mnie bawi, internet mnie uczy. Internet nie jest złem wcielonym, to ludzie popadają w obłęd. Nie interesują (nie internetują i nie rajcują ) mnie internetowi mesjasze. Co nie zrobisz, czego nie napiszesz i tak zawsze jakiś krzykacz i umoralniacz się trafi. Rób co lubisz, co uważasz za słuszne, nie słuchaj innych we wszystkich kwestiach. Doradzaj innym, słuchaj rad, ale nie traktuj niczego dosłownie. Czytaj między wierszami. Żyj. Leć pod wiatr, a nie z wiatrem i nie zmieniaj poglądów, bo ktoś coś komuś po coś kiedyś.

I pamiętaj, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje i Schubert tutaj nie pomoże. A Ci którzy najwięcej krzyczą- sami po cichaczu wpieprzają w Macu.

Różowo, cukierkowo, słodko do porzygu :D

By | Bjuti Pudi | 8 komentarzy
Siedzę tu sobie i właśnie wymyśliłam, że Wam pokażę letnią wersję paznokci jaką wymodziłam, a przy okazji trzy słowa o lakierach, które niedawno upolowałam na przecenach w Esesmanie. O TUTAJ o nich pisałam 🙂

Wszystkie trzy poszły na pazury 🙂
Biały (25 ) to Extreme nails od Wibo, różowy  (3) I love summer z Lovely, i fluo top Wibo, o którym pisałam TU.
O topie już pisałam, więc kilka słów o białasie i różowiaku. Oba dobrze schną, nie odpryskują, trzymają się jak trzeba i długo pozostają “świeże” to znaczy kolor się nie zmienia, albo ja jestem ślepa. Ogólnie jestem zadowolona z ich pobytu na moich paznokciach 🙂 Nie mażą się, ładnie pokrywają paznokcie dwiema warstwami. Nie mam im nic do zarzucenia.
Biały nosiłam któregoś razu, żeby przetestować chultaja, ale jasny gwint zapomniałam o obfotografowaniu urwisa i fotki brak. Ale o różowym już pamiętałam 🙂
Ładny cukierkowy i błyszczący róż na przydługich paznokciach (już je odnowiłam i skróciłam 😉 ). Ale wiecie, ja długo nie mogę chodzić ze zwyczajnymi zwyczajnościami na paluchach, więc postanowiłam coś z tym fantem zrobić. Nawet w trakcie pracy twórczej jebłam pikczersa (chytrusie niebieski- ale tekst).
No i na tym pikczersie pokazałam co daje nam fluo top. Kolor co prawda się nie różni jakoś szczególnie, ale kropki i kreski łagodnieją, granice kolorów są mniej widoczne, a lakier lśni mocniej i jest trwalszy. Teraz to już nie ma bata- wszystko trzymało się ponad tydzień. Bez uszczerbku. Ale zmyłam, bo musiałam zażelować odrosty w żelu. Kciuk na focie jest z topem, palec wskazujący pół na pół, a reszta z samym lakierem.
Tutaj efekt końcowy na pseudoartystycznych fotografiach, których zrobiłam za dużo to i wstawię z przesadą wiele.
W ogóle uważam, że dodawanie pierdyriardów takich samych zdjęć to głupota jakich mało i dzisiaj ją popełniam wbrew zdrowemu rozsądkowi.
To już ostatnie, bo bez sensu jest robienie galerii jednej fotografii w stu odsłonach.
W każdym razie paznokcie wyszły fajne. No mi się podobają i nie będę pieprzyć, że nie. Nie znoszę fałszywej skromności, jak coś mi się podoba to to mówię, jak mi się nie podoba, to też.  Takie wdzianko moich szpon przypomina mi cukierki. Były kiedyś jogusie- takie słodkie cugsy różowo- białe, nawet dobre. Paznokietki różowe do porzygu, Barbie by się nie powstydziła. Polecam na lato- dla tych, którym odwagi nie brakuje, albo dla słodkich galerianek czy innych remizianych lasencji. Zależy co do tego zapodamy, jak ubierzemy się w słodkie koronki i panterki- to tylko do remizy, jeśli lakierowe szaleństwo zestawimy z normalnymi ciuchami- nie wyglądają tandetnie. Wręcz przeciwnie.
Jakby ktoś pytał to kropki i kreski zrobiłam dwustronną sondą z Avonu. Z jednej strony ździra ma łepek do kropków, a z drugiej cienki pędzelek. I tyle o tym, bo co więcej o tym pisać?
No.
I się pochwalę.
Konkurs wygrałam TUTAJ. U Herrbaty, której rady bardzo sobie cenię. ( Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Herrbatkę). W ogóle to mówiłam Wam, że uwielbiam zieloną herbatę z miodem? Nie ważne 🙂 Dzisiaj dostałam paczuszkę od Rosie Green, a w niej krem i eko torbę.
Fotka na szybciocha i jej jakość nie powala, ale się pochwalę, bo jestem próżną świnią i chwalić się lubię kiedy mam czym.
Krem pasuje mi jak w mordę strzelił, bo mój aktualny jest na wykończeniu i nagroda jak najbardziej na miejscu. Już nawet sobie dekolt nim wysmarowałam po weekendowym opalańsku 😉 Torba też się przyda, bo mi to się wszystko przydaje. Będziemy testować kremidło i torbiszona też 🙂
Jest mi niezmiernie miło, bo pierwszy raz wygrałam coś na blogu. Jestem graczykiem i chociaż raz w miesiącu coś tam wygrywam, ale na blogu jeszcze mi się nie zdarzyło do tej pory. No to już mam ten pierwszy raz za sobą 🙂
Tyle. Idę sobie.
Paaaaa 🙂

Alterra- poczciwa cholerra

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Dobry 🙂
Przez to słońce i moje roztargnienie zapomniałam o tym, że miałam zrecenzować zużyty niedawno olejek 🙂
Ale już mnie ręka opatrzności w łeb zdedziła i sobie przypomniałam 😀
Nadal namaszczam kłaczory olejkami. Ciągle regularnie, czyli co drugą noc. Efekty są. Pozytywne oczywiście.
Maj spędzałam z Alterrą brzoza i pomarańcza.
Olejek dostępny w Esesmanie. Cena regularna to jakieś 24 złote, albo coś koło tego. Oczywiście, ja nie lubię przepłacać i złotko nabyłam za 13,99.
Jak każdy wie, albo i nie wie olejek siedzi w szklanym opakowaniu z wygodną pompką. Wadą olejku jest, że jego pojemność to jedynie 100 mililitrów, więc niewiele jeśli mamy zamiar wcierać go we włosy. Mi taka flaszka wystarczyła na około trzy tygodnie, albo nieznacznie dłużej. I na tym wady się kończą.
Słowo na niedzielę od producenta. Ponoć olejek jest świetny do walki z cellulitem. Mój cellulit ma się dobrze i bardzo go lubię, pewnie dlatego, że właściwie go nie mam, więc dupska, ani nóg nie smarowałam.
Na włosy działał rewelacyjnie. Nie mogę złego słowa powiedzieć. Dobrze nawilżał, włosy piły go jak szalone, jak żule prytozol. Na szczęście zapach nie przypominał taniego wina. Wręcz przeciwnie- delikatny aromat pomarańczy z nutką (chyba) brzozy i jakichś innych pachnideł relaksował mnie jak Maxi Kaz panienki w Ciechocinku na deptaku, tam gdzie stoi dom zdrojowy 😀 Zapach super, delikatny i naturalny. Olejowanie było dla mnie dodatkowo przyjemne dzięki aromatowi.
Nie trzeba się znać na składach, żeby dostrzec, że olejek to bomba olejowych cudowności.
W tej chwili moje siano przypomina już włosy, więc po tym olejku nie było jakiegoś orgazmu, ale bardzo mi się podobała przygoda z nim. Włosy nawilżone, wygładzone, ale nie obciążone, miłe w dotyku i sypkie. Lekko nabrały blasku.
Swoja przygodę w kręgu Kłaczanek rozpoczęłam w grudniu i zaczynałam od olejowania właśnie Alterrą, tylko wersji z migdałami i papają. I wtedy to był efekt łał, szał ciał, absolutnie. Włosy z dnia na dzień były fajniejsze. Nie wiem czy to zasługa olejku, czy tego, że był on pierwszy. Bo wiecie, wcześniej nic z sierścią nie robiłam i dostały taką bombę witaminową, że błyskawicznie się regenerowały. Teraz, kiedy nie są już w stanie matkoboskoczęstochowsko, wolniej widać zmiany na nich. Ale widać.
Generalnie Alterra pod niebiosa 😉
Podsumowując jestem zadowolona. W skali “szkolnej” brzoza i pomarańcza otrzymują ode mnie mocną czwórkę z dużym plusem. I uśmiechem 🙂 To wysoka ocena jak dla mnie.Nie piątka i nie szóstka, bo pojemność mnie nie zadowala. Natomiast jeśli chodzi o działanie- jest dobrze, ale wiadomo, zawsze mogłoby być lepiej.
Jako, że  flaszka skończyła mi się przed końcem maja, nacierańsko kontynuuję oliwą z oliwek, której mam w dostatek. Tymczasem zamówiłam olejek migdałowy i czekam na przesyłkę.
A jak tam Wasze kłaczki?

Wywar ze świetlika na paznokciach, czyli fluo top

By | Bjuti Pudi | 22 komentarze
Każdy (właściwie to każda) z nas ma jakichś tam swoich ulubieńców kosmetycznych. Takich pupilków, z którymi jesteśmy od wielu miesięcy lub lat razem.
Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o moim faworycie.
Jesteśmy ze sobą od kilku dobrych lat i nie mam zamiaru szukać niczego nowego. Produkt, o którym chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć dostaje u mnie szóstkę z plusem. Wyższej oceny u mnie nie ma.

Ale, że co takie gówienko? A, no takie niby nic, a jest tak zajebiste, że aż mi się sam złuszcza martwy naskórek na plecach!
Poznaliśmy się wieki temu w Esesmanie. Od tamtej pory zawsze mam go w kolekcji. Kosztuje chyba trochę powyżej pięciu złotych, może sześć? Nie pamiętam, ale między 5, a 7 złotych, na pewno nie więcej. Ale zapytacie, co w tym gówienku takiego niezwykłego.? A kiedy pytacie mnie, odpowiadam.
 Wibo  Fluo Top, express growth to niezastąpiony cudaczek. Pomińmy już fakt, że świeci w UV i jeśli jesteś królową disco w lokalnej remizie, to musisz go mieć. Najważniejsze plusy tego topu są inne. Po pierwsze wydłuża trwałość i błysk każdego lakieru. Ale uwaga, może nieznacznie wyostrzyć kolory, co czasami jest zaletą, czasami wadą, mi osobiście nie przeszkadza. Ale na przykład jeśli pociągniemy nim po czarnym lakierze odcień może być bardziej granatowy niż czysto czarny.
Lakier (oj wiem, że top, ale można go z powodzeniem używać jako lakier bezpośrednio na płytkę paznokcia) najczęściej stosuję na moje żelowe paznokcie. Kolor żelu jest wtedy bardziej wyrazisty, a białe końcówki frencza krystalicznie białe. Do tego błyszczą jak trzeba. Lakier spokojnie utrzymuje mi się tydzień, chyba, że wsadzę moje paluchy i zacznę skubać, no to wtedy nieuniknione jest, że kawałeczek spsuję 😀 Natomiast sam z siebie w ogóle nie odpryskuje. Jeśli przy nim majstrować to schodzi taką błonką, skórką czy jak to inaczej nazwać 😉
Oto i top na moich koślawych paluchach. Ciężko cokolwiek uchwycić na fotce, ale co nie pokażę? Ja nie pokażę?! Pokażę.
Kolejną zaletą jest fakt, że po pomalowaniu paznokci jakimś tam lakierem kolorowym i po przejechaniu  tym cudeńkiem- lakier schnie szybciej. W ogóle ten Wibiak schnie w zastraszającym tempie. Kiedy kończę nim malować drugą rękę, pierwsza już jest niemal sucha (mówię tu o malowaniu tylko nim, bez innych mokrych lakierów pod spodem). Także chwila moment i można robić coś innego bez upierdliwego czekania, aż nam lakier raczy wyschnąć.
Co jest dla mnie ogromnym plusem- nie potrzebuję wielu warstw lakieru. Wystarczy nim przejechać raz i po sprawie. Świetnie się rozprowadza, równomiernie i bez żadnych niespodzianek.
Dla niedowiarków, że Wibiak świeci jak nie powiem jakiemu zwierzęciu co na wiosnę, pokażę fociszcze.
Świeci jak dupa świetlika w lesie.
 Specjalnie na tę okazję lampę uruchomiłam, żeby nie było, że oszukuję 😀 W normalnym świetle wygląda normalnie, jedynie podbija nam kolor.
A jakie są minusy? Żadne. I dlatego tak uwielbiam ten lakier.
Ktoś ma jakieś “ale”? Zapraszam na solówę, ale uwaga tylko na gołe klaty 😀

Dzień Kłaczanki czyli miszmasz na głowie

By | Bjuti Pudi | 26 komentarzy
Siema Kłaczanki!
Dzisiaj tradycyjnie włosiana niedziela. Namotałam dzisiaj specyfików, że ho ho!
Bukowi niech będą dzięki, że część z tego co użyłam opisałam wcześniej to se podlinkuję przy tym leniwym dniu 😉
Zaczęłam od tego, że poszłam ja sobie, proszę ja Was, do łazienki. Niesamowite, nie?
Do pojemnika wrzuciłam kolejno cukier trzcinowy, w celu wypilingowania skóry na głowie ( nienawidzę słowa skalp, bo kojarzy mi się z indiańskimi rytuałami ściągania skalpu właśnie).O piligu cukrowym pisałam TU . Żeby nie było, że jestem starym śmierdzielem i do tego nudnym to dodałam coś nowego, a mianowicie glinkę rhassoul. O samej glince wspominałam TUTAJ. Jednak tym razem postanowiłam zapodać ją na sierść.

Zgodnie z tym co twierdzi producent, glinka ta świetnie się nadaje do eksperymentów z włosami i muszę się z tym zgodzić.
W ogóle glinka jest bardzo uniwersalna i niesamowicie wydajna. Wydajna na tyle, że mały woreczek gratisowy używam regularnie i jeszcze na jakieś dwa razy mi wystarczy, a potem kupię pełnowymiarowe opakowanie, bo jest to świetny produkt. Najczęściej stosuję glinkę w formie maseczki, przy czym przy nakładaniu masuję buzię więc mam 2 w 1 piling i maskę. Na włosy użyłam po raz pierwszy i nie ostatni.
Czyli tak- cukier trzcinowy, plus glinka rhassoul, plus odrobina szamponu oczyszczającego- barwowego. Natarłam głowinę jak trzeba, spłukałam i ponownie umyłam tym razem samym szamponem. Myślę, że glinka zrobiła swoje, bo już przy spłukiwaniu miałam wrażenie, że włosów jest dużo więcej. Oczywiście przy samym pilingu cukrowym też miałam podobne spostrzeżenia, ale tym razem efekt był jeszcze lepszy.
Z racji, że niedziela była naprawdę leniwa, na zewnątrz nareszcie błysnęło słońce, a w okolicy ewakuowano zaledwie kilkanaście rodzin z powodu zagrożenia podtopieniami, postanowiłam zrelaksować się jeszcze bardziej. Nałożyłam na włosy laminowanie od Marion, bo zalegała mi jedna saszetka. O tym specyfiku pisałam ŁO TUTAJ.
Z całym tym kramem na głowie wlazłam do wanny. Natarłam gębę błotem, które mi zostało i tak se leżałam w wannie patrząc na gumową kaczkę. No dobra, nie mam gumowej kaczki.
W każdym razie później spłukałam Marionkę,obsuszyłam sierść, popsiukałam ochroną, końcówki natarłam Vatiką, wysuszyłam i włala madafaka 😀
Włosy jak ta lala. Jakbym była młodsza i była wyższa, a ryj bym miała bardziej wyjściowy, a nie jak z pornusa to tytuł Miss Polonii mój. Końcóweczki owaliłam w zeszłym tygodniu, także jest szał, mijani ludzie pozdrawiają mnie radośnie, dzieci częstują cukierkami, a staruszki pytają o pogodę. Kłaki lekkie, puszyste, lecz ujarzmione. Odbite od nasady, na długości gładkie i świeże.
Wszystko jest takie wspaniałe, moje włosy zadowolone, a ja byłam na spacerze. Nazbierałam jagód i grzybów. Żartowałam. Ale coś tam sobie kupiłam, więc z okazji niedzieli Wam pokażę.
Oczywiście turbo tabsy z Biedry. To już trzecie opakowanie. Działają, teraz już jestem na sto procent pewna. Pisałam o nich TU. Wkurza mnie tylko, że nie tylko włosy rosną jak szalone. Paznokcie też. Ale nie będę narzekać, działają- to najważniejsze. A cydr to tak już chwilę za mną chodził i zaraz skończę pisać i będę sprawdzać czy dobry i czy włosy po nim na piętach urosną. A Janusz RudyKot wlazł i się wozi celebryta jeden, kampanię przed wyborami sobie robi.
Dobra idę.
Darz bór!

Ulubienica milionów- strącam ją z piedestału

By | Bjuti Pudi | 20 komentarzy
Dzisiaj poruszymy temat produktu, którym jarają się chyba wszystkie włosomaniaczki. Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że jakąś tam ortodoksyjną włosomaniaczką nie jestem, ot moja pielęgnacja włosów jest bardziej świadoma i systematyczna od pewnego czasu.
Czym jara się blogosfera, wyznawczynie włosowych guru i wizażanki z kafeteriankami razem wzięte?
Tym!
Maska do włosów Alterra granat i aloes.
Cały kraj jęczy i stęczy, że ta maska jest tak niesamowita, że  karwasz w twarz barabasz i klękajcie narody! Wszystkie szanujące się kłaczanki mają ten cud natury w swoich zbiorach i żadna złego słowa nie powie, bo jak to ?!
Swój egzemplarz zakupiłam w Esesmanie, bo tylko tam można znaleźć alterrowe produkty. Zapłaciłam niewiele ponad 5 złotych w promocji, która akurat teraz również trwa. Producent zaleca stosować raz w tygodniu, a zresztą sami zobaczcie co pieprzy producent, bo bez sensu żebym to przepisywała jak poparzona.
W każdym razie ja używałam raz w tygodniu, czasami częściej. To, że maska nie ma substancji pochodzenia zwierzęcego nie ma dla mnie większego znaczenia, ale wiem, że zwierzakolubiacze będą zachwyceni.
Rzeczywiście maska ta bublem nie jest. Włosy ładnie nawilża, stają się sypkie i miłe w dotyku. Rozczesują się bez problemu i pachnie też przyzwoicie- po alterrowemu. Wszystkie szampony, odżywki, srywki od nich pachną dla mnie podobnie. Aromat różni się nieznacznie w zależności od tego czego ma więcej w składzie.  A jeśli o skład chodzi to proszę.
Skład wygląda bardzo dobrze, nawet ja ciemnota widzę, że ma napchane olejków i innych dobroci, także nie mam nic do zarzucenia. Alkohol na początku, ale alkohol musi mieć, bo to jest Polska i tu się pije! A tak serio to pełni tu rolę konserwantu, bo maska jest bardzo eko i coś to wszystko w ryzach trzymać musi. No i składniki lepiej włażą w skórę przy pomocy alkoholu. A wiecie co mnie śmieszy? Zwróćcie uwagę na gwiazdkę przy alkoholu 🙂 Składnik pochodzi z naturalnej uprawy haha wtf ? 😀 Już widzę oczyma wyobraźni sielankowy krajobraz… Dziki las, piękna polana w leśnym gąszczu schowana, sad wiosenny, rozgrzany i senny (sorry Kora 😉 ). A na tle zachodzącego słońca wybija małe źródełko ekologicznego alkoholu. Nasze polskie żule leżały by u tego wodopoju póki by nie wysechł 😀
Ale co dalej z tą maską. Opakowanie jak najbardziej praktyczne, szatę graficzną mam w dupie. Z tuby przyjemnie się korzysta. Przy końcówce mazi rozcięłam ustrojstwo i jeszcze na dwa razy miałam maskę. Jest dosyć wydajna.
Z włosami nie zrobiła mi łał, ale była nie najgorsza. Mimo to nie zachwycam się nią do porzygu, ot dobra maska na mocną czwórkę, ale bez plusa 😉
Ostatnio znalazłam coś co moje włosy uwielbiają. Nie jest to maska, a odżywka, ale mimo to sto razy lepsza od granatowo aloesowej faworytki tłumów. Ale o tym wkrótce…

Liebster Blog Award- zabawmy się :)

By | Śmietnik | 20 komentarzy
Zostałam nominowana przez Magnolię do Liebster Blog Award.
Chciałabym podziękować za to wyróżnienie mojemu Mężowi, który moim mężem nie jest, Mamie, która jest moją mamą, kotu Januszowi, który jest moim kotem… A nie, moment- to przygotowałam na okazję odebrania Oscara. Ale to musi poczekać, bo “mój” film jeszcze jest przed premierą. Poza tym premiera najpierw w Polsce, a ja byłam tylko statystką, ale co se będę jak se mogę 😉 Nawet kwestię mówioną miałam, taka ze mnie Celebrytka (tak, podsyłacz do mojego drugiego bloga 😉 ). A jakby ktoś chciał wiedzieć to zagrałam w TYM filmie. Najpierw “G-Roy”, potem Holiłut, achhh 😀
Wracając do Liebster Blog Award…
 Zasady.
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”.
Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała.
Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań.
Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.

Pytania, które dostałam i moje odpowiedzi.

 
Sukienka czy spódnica?
O masz. Lubię i spódnice i sukienki. Co złapię to założę. Podobnie jak każdego dnia mam inny ulubiony kolor, tak i każdego dnia zakładam co innego. Latem kiecki, sukieneczki lub krótkie spodenki. Kiedy jest chłodniej jakieś getry ( legginsy to w Ameryce noszą, ja myślę po polsku, więc piszę po polsku  😉 ). Czasami jakieś sztywniejsze kalisony zapodam, ale ogólnie jestem ekshibicjonistką tak troszkę i nogi światu pokazywać lubię 😉
Paznokcie, sztuczne czy tipsy?
Z racji, że jestem leń to raz w miesiącu zapodaję żel na naturalną płytkę moich paździorów i z głowy. Jak mnie najdzie to pomaluję lakierem, ot tajemnica.
 
Tusz, czarny czy brązowy?
Czarny! No gdzie brązowy? W brązowym wyglądałabym jak Koń Rafał, bo konie chyba mają brązowe rzęsy, nie?
 
Wieś czy miasto?
Jestem ze wsi i jestem z tego dumna. Mieszkam w mieście (powiedzmy, że to miasto to Zombieland ). Nigdy nie chciałabym mieszkać w jakimś wielkim mieścisku. Z racji, że nie jestem wymagająca- mogą być przedmieścia Miami, albo chałupa na Krecie z plażą zamiast ogródka.
 
Mężczyzna w swetrze czy bluzie?
Może być w swetrze, może być w bluzie. Oby nie w sandałach i skarpetach.
 
Tatuaż u kobiety, tak czy nie?
Jako, że mam malunek na połowę pleców i połowę nogi to jestem na tak!
 
Za 5 lat będę…
Już za cztery lata będę mistrzem świata. Jeszcze nie wiem w czym, ale będę. Za pięć lat więcej czasu będę spędzać na wakacjach niż na pracy, bo dlaczego nie? Widzę przed sobą świetlaną przyszłość 😀
 
Latem zawsze….
Latem zawsze piję zimne piwo, łapię promienie słońca. Zbieram energię na zimę. Lubię poleżeć plackiem i pozwiedzać co się da. Uwielbiam wdychać parne powietrze po burzy i patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Uwielbiam lato!
 
Nigdy bym nie…
Nigdy nie mów nigdy! W moim przypadku wszystko jest możliwe.
 
Jaki kraj chciałabyś zobaczyć?
Hoho dużo tego.. i ciągle coś się zmienia, a lista wydłuża. I to nie jest tak, że tylko chcę, ja to zrobię prędzej czy później. Grecja, której pragnęłam od wczesnego dzieciństwa- zaliczona. Teraz czas na Hiszpanię, Portugalię,Turcję, Dominikanę, Japonię, Dubaj, USA i kawałek Ukrainy (kiedy sytuacja się uspokoi) Czarnobyl i Krym. Ameryka Południowa i wszystkie małe, urocze wysepki świata…Pewnie zaraz jeszcze coś mi się przypomni 😀
 
Jaką książkę polecasz?
Każdą. Bo każda coś w sobie ma. Warto czytać. Ja pożeram najwięcej książek latem na leżaczku w ogrodzie.
Ale się wynurzyłam hoho 🙂
Chciałabym nominować kilka blogów, a właściwie blogerek. Jako, że jestem nowa w tym świecie to nie wiem, w którym momencie blog jest mało popularny, a kiedy zaczyna być ekskluzywnym czytadłem. W związku z moim zagubieniem nominuję te blogi, które znam i lubię. Mam nadzieję, że nie spalę się w piekle za takie nagięcie reguł 😉

And the winner issssss…

  • https://poradymamykasi.pl/#sthash.VcROIyoz.dpbs
  • https://wodcieniachfioletu.blogspot.com/
  • https://wyznaniakosmetoholiczki.blogspot.com/
  • https://czarnulkaablog.blogspot.com/
  • https://ordinaryandbeauty.blogspot.com/
  • https://w-mojej-kosmetyczce.blogspot.com/
Kurcze, niech będzie tyle, bo mi się myśleć nie chce 😉 Oczywiście nominacje, nominacjami, ale myślę, że każdy może odpowiedzieć na moje pytania.
A oto zestaw pytań ode mnie.
  1. Jaki jest Twój ulubiony kolor? Opisz go bez nazywania 🙂
  2. Gdybyś była zwierzakiem, to jakim i dlaczego?
  3. Jaka była Twoja najzabawniejsza wpadka?
  4. Czego nie lubisz na blogach?
  5. A co na blogach lubisz najbardziej?
  6. Wakacje Twoich marzeń…
  7. Gdybyś była super ekstra hiper bohaterem to kim byś była i jaką moc byś miała?
  8. Od czego zaczęło się Twoje blogowanie?
  9. Jakie masz najlepsze wspomnienie z dzieciństwa?
  10. Co najbardziej lubisz w sobie?
  11. I jak wypadłam z moimi pytaniami? 🙂

Zapraszam do zabawy wszystkich chętnych, możecie pisać w komentarzach, lub na swoich blogach. Uwielbiam takie rzeczy czytać 🙂

Nasienie grozy zbałamuciło mi włosy!

By | Bjuti Pudi | 23 komentarze
Tej niedzieli postanowiłam wypróbować coś nowego…
Zaczęło się niewinnie…
Mój produkt znalazłam w Kiepsko- czaicie taki market co go Henio i Krysia reklamują.
Trzy złote mówili, to zwykłe nasienie, mówili…
A jednak…
Przedstawiam Wam nasienie szatana!
To jakiś mój stary rysunek, nie ważne…
Ponoć nasienie samo układa się w wyrazy! Straszy aż człowiekiem miota jak szatan! Mi się ułożyło same w “BU!”. Tylko, że ja strachliwa nie jestem.
Legenda głosi, że nasienie to jest nasieniem demonicznym. Nawet książka powstała- “Jak to ze lnem było”. Do dziś nie doczekaliśmy się ekranizacji tego bestselera, bo ponoć aktorzy, którzy chcieli wziąć udział w filmie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach…Ponoć pod brzozą smoleńską rósł len! Omajgad! Ponoć po lnie broda rośnie, pewnie jest popularny w Austrii..hmmm…
Przejdźmy dalej, jak już się posraliście w kalison.
Pieprzę głupoty aż miło, nie?
Nigdy wcześniej nie pchałam gluta na włosy. Pomijając sytuacje kiedy to w dzieciństwie chodziłam zasmarkana. Postanowiłam spróbować. A żeby było przyjemniej to się nie obsmarkałam tylko ugotowałam nasienie grozy (wiek nie znany).
Oczywiście zrobiłam wszystko po swojemu, bo blogerkom nie ma co wierzyć ( a już szczególnie mi, bo pieprzę trzy po trzy). Walnęłam do gara półtorej szklanki wody i trzy łyżki siemienia, postawiłam na gaz, nie zapukał nikt na czas. Zjadłam śniadanie. Po 15 może 20 minutach glut się sam ugotował i wlałam go do miski. W międzyczasie jak się gotował, przemieszałam dziada kilka razy, jak mi się akurat przypomniało. W tej misce se stygł, a ja polazłam do łazienki umyć kłaki. Umyłam ździerakiem slsowym. Obsuszyłam ręcznikiem. Wsadziłam miseczkę do wanny, a łeb do miseczki i napychałam gluta na sierść. Pchałam ile wlezie, bo mi dużo tego badziewia wyszło. I tak połowa mi została, ale sobie z nią poradziłam. Założyłam czepek żeby mi to nie spływało na cycki. Założyłam czapkę, żeby jeszcze bardziej nie spływało i poszłam film oglądać.
Po prawie dwóch godzinach, jak mi się przypomniało, że mam jakiś sos na łbie poszłam do łazienki. Ale najpierw wzięłam długą kąpiel, do której dodałam resztę gluta, która mi została. Ach i gębę tym wysmarowałam, a co? Kto bogatemu zabroni?! ;).
 Nie wiem jak to wszystko wpłynęło na moją skórę, ale na pewno się nawilżyła. Wiem co się stało z włosami! Wypadły co do jednego! Sprawdzony sposób na depilację!Polecam! Żartowałam- świruję pawiana 😀
Szczerze mówiąc to myślałam, że zabieg guzik da. Włosy, kiedy były jeszcze mokre, były jakieś takie szorstkie. Ale jak już je wysuszyłam okazało się, że to wszystko gówno prawda 😉
Po wszystkim włosy okazały się być mega miękkie, błyszczały jak psu jajca na wiosnę, za to psimi jajcami nie pachniały (fęks god!). Pachniały zupełnie jak nic. Znaczy nie pachniały, ale i nie waliły. Były włosowymi włosami- bomba, nie? W dotyku taka rozkosz, że Sasha Grey leży i kwiczy (właściwie ona i tak to robi, ale ok).
Tak, wiem końcówki dalej nie podcięte, ale moja turbo fryzjerka ma ważne egzaminy i na razie czekam na swoją kolej 😉 W każdym razie włosy naprawdę poczuły zmianę. Pozytywną oczywiście. O! Z prawej stronie fotki wkradło się słońce, wybaczcie 🙂
A tu z kolei wyglądam jak rudson jakiś. No fakt, indygo mi się sprało, muszę przy kolejnym farbowaniu coś pokombinować. Ale trochę też wina słońca.
W każdym razie tutaj widać jak moje włosy lśnią. Podsumowując wszelkie laminowania- po siemieniu lnianym włosy są najfajniejsze. Chrzanić żelatyny, siemię da Ci to czego nie da Ci ojciec, nie da Ci matka! To wszystko da Ci dzisiaj siemienia gromadka!
Evrybady pomarańcze! Puć ju hendzap in di jer!