Monthly Archives

marzec 2014

Obudź swoje włosy i każ im żyć!

By | Bjuti Pudi | 46 komentarzy
Jak co tydzień o tej porze, część społeczeństwa ma kaca. Ja nie mam. Piszę.
Na początek zagadka o czym będzie gadka.
Moje ulubione słowo to prawdopodobnie “gówno”. Przykro mi (wcale nie) jeśli moje słownictwo godzi w czyjeś poglądy i w ogóle. Nie liczcie na to, że się zmienię 😀
Gdzieś tam od pewnego czasu w głowie przewijała mi się myśl o peelingu skóry głowy. Ludzie peelingują cukrem, solą, kawą. Kawy nie pijam często, natomiast zapach lubię. Kojarzy mi się z Mamą, która z kawą się nie rozstaje 😉 Sentymentalnie się kurwa zrobiło…
Nie liczyłam na cud po natarciu łba kawą i cud się nie stał, ale same zajebiste efekty widzę po zabiegu!
Umyłam włosie szamponem oczyszczającym z Barwy. Takim jak tu niżej…
…jest to zwykły tani szampon, który ma za zadanie wyszorować śmieci z włosów. Mocny ździerak. Nie ma co go tutaj recenzować, ot oczyszczacz po którym włosy skrzypią jak styropian po szybie, znaczy oczyszcza wyśmienicie. Niby piwny, ale piwem nie wali. Wali jakimś bliżej nieokreślonym zielskiem. Skład wkleiłam, więc kto chce niech sobie czyta. Nie będę przepisywać, żeby na siłę wydłużyć post i pokazać jak to ja się znam na składach, bo się nie znam, ot z grubsza ogarniam to co mi jest do życia potrzebne.
Do drugiego mycia użyłam również piwoszka ale z dodatkiem fusów z zaparzonej w niewielkiej ilości wody kawy. Jakby ktoś nie wiedział kawa wygląda tak…
…jak szambo. Szambem popłukałam włosy, a to licho z dna zmieszałam z szamponem i delikatnie, a czasami wcale nie delikatnie poczęłam nacierać łeb. Tak wisiałam nad wanną i masowałam, ugniatałam, aż mi nogi ścierpły. Wannę ujebałam, nogi mnie już bolały no to spłukałam. Internety oczywiście twierdziły, że kawę ciężko wypłukać. Ponownie przekonałam się, że internety kłamią. Ładnie całe chujstwo się wypłukało jak przyfasoliłam ostro wodą z prysznica.
Włosy osuszyłam ręcznikiem i zapodałam maseczkę taką oto…
… ruskie pola od wujka Vładimira. (Ej, Vładimiry czy tam Vładimirce to chyba były takie czerwone traktorki, nie? ). Moja maseczka to czosnkowe mazidło z zielarskiego za około 14 zł. Kiedyś ją opiszę, jak mi z głowy nie wyleci. Skład macie, jakby ktoś się chciał czepiać 😉 W każdym razie maseczka jest ok, włosy są po niej sypkie i nawet miłe w dotyku, ale nie ma jakiegoś szału i łał łał pieseł.
Wróćmy do tematu. Połaziłam z tą maseczką ze 20 minut. Poszłam spłukać i mi kurwa prąd zgasł. Nie wiem czy to wina maseczki czy wiatru, mniejsza o to. Zawinęłam kłaki w ręcznik i czekałam na prąd, bo mi suszarka bez prądu nie działa. Cytując wieszczy z kafeterii- ” Ej, Wy też tak macie?”. Po godzinie w końcu suszarka dostała energii. Natarłam się jantarem, na końcówki Vatika, na całość troszkę Mariona do ochrony termicznej i jadę.
I powiem Wam, że nie lada zachwyt ogarnął me serce i duszę. Włosy stały się nie lada sprężyste niczym nogi łani. Były miękkie niczym mech zbrukany miłosnymi igraszkami kochanków. Były lekkie niczym bąk po fasolce po bretońsku, na szczęście bąka woni nie wyczułam.
Wyżej wymieniona maseczka i owszem włosy czyni sypkimi, ale nie kurwa, aż tak. Więc kawa dała coś o czym marzyłam. Sypkie, miękkie i zajebiście miłe w dotyku włosy,lekko odbite od nasady. Super mięsiste, takie, że chciałoby się ich dotykać jak własnego miliona dolarów. A wiecie co mnie jara? Kawa lekko ochłodziła kolor moich włosów. Owszem lśnią nadal brązikiem, jakąś tam rudością, ale teraz chłodną, stonowaną. Rewelacja.
Wiem, że fotka bez bluzki wywoła kontrowersje, ale mam na plecach dobry miernik i widać ile włosy urosły, bo bluzka się przesunie, a obrazek nie zmyje się za chuja. A telewizorem wcale się nie chwalę i tak nie jest mój tylko mojego faceta. Więc jak już wyjaśniłam hejterom co i jak to spójrzcie na włosy. Błyszczą i to błyszczą chłodnym brązem, a nie wiewiórą. Są takie zajebiste, że zaraz się posram z radości.Niegdyś moje włosy były bez życia, ale to może innym razem…
Ponoć kawa ma stymulować wzrost włosów, bo takie ma działanie- jest stymulatorem. Na pewno po jednym razie kłaki mi nie podskoczą o 10 centymetrów, ale zabieg mam zamiar powtarzać raz lub dwa razy w miesiącu, bo naprawdę warto. Włosy są oczyszczone, odżywione i w ogóle pieseł.

Czym maluje się Doda i Natalia Siwiec?

By | Bjuti Pudi | 9 komentarzy
Tuż po tuszu lubię mieć pod ręką podkład i puder. No chyba, że jest lato na bogato i temperatury mordercze, to wtedy się obędę. Wtedy to wystawiam łeb do słońca i chłonę szkodliwe promieniowanie 😉
Przez długi czas używałam podkładu rozświetlająco- antystresowego z Avonu. Był naprawdę w porządku, a i cena w promocji była dobra. Ale jakoś w pewnym momencie mi zbrzydł. Ot tak zamaiło mi się coś innego. Przerobiłam jakieś tam Loreale i inne Lireny ale nic mi nie podchodziło. I oczywiście ponownie zdecydował przypadek. Szukałam czegoś tam w Naturze i akurat trafiłam na promocję podkładów matujących Kobo.
Moje skrupulatnie zaplanowane zakupy zawsze kończą się tak samo- nakupuję sto milionów innych rzeczy i tłumaczę sobie, że się przydadzą 😀 Przeważnie się przydają 😉  Ten podkład zaskoczył mnie bardzo miło.
W promocji zapłaciłam około 12-15 zł. Nie spodziewałam się cudu, a jednak. Właśnie kończę pierwsze opakowanie i czeka na mnie już kolejne (również z promocji ofc- nie lubię przepłacać, jeśli mogę coś kupić za połowę ceny;).
Po lewej stronie matujący Kobuś w starej flaszcze. Po prawej nowe opakowanie.
Ta buteleczka starej wersji była jedynym minusem tego podkładu. O ile na początku- bardzo poręczna, o tyle teraz przy końcówce podkładu katorgą jest wydostanie go z opakowania. Buteleczka jest z twardego plastiku. Co rano telepię jak pojebana żeby resztki spłynęły ku dziurze. Szkoda mi wywalić, bo w środku jest jeszcze sporo mazidła, a ja nie wywalam niczego dopóki się nie skończy totalnie. No więc duszę tę kiszkę, telepię, stawiam na korku i walczę.
Nowa wersja ma lepsze opakowanie, normalne takie tradycyjne bez żadnych fifraków i zagadek. Ale co ciekawe podkład jest ten sam wszystko cacy, nawet cena ta sama, ale… Oczywiście chcą nas zrobić w chuja, bo stara wersja ma  40 ml, a nowa 30! Nie ładnie…Ale co mam zrobić? Przecież boku se nie wyrwę. Jest dobry to kupiłam.
Stary miałam w odcieniu Light Beige i zimą dawał radę, no może ciut za jasny, ale nieznacznie- nie wyglądałam jak gejsza z białym ryjem. Nowy kupiłam w odcieniu Medium Beige, jest trochę ciemniejszy i na wiosenno- letnią porę doskonały.
Na łapie jeden jest za ciemny, a drugi za jasny- urok robienia fotek telefonem, bo mam go zawsze pod ręką i nie czołgam się po aparat 😉 W rzeczywistości nie są tak bardzo kontrastowe. Ale nie ważne kto zechce to sobie pójdzie i przetestuje w drogerii. Tak tylko dałam fotkę, żeby pusto nie było 😉
W każdym razie jak sobie tym mordę wytynkuję to ryj jest całkiem do ludzi. Nakładam paluchami, bo ja lubię paluchami. Dziury po wyduszonym obleśnym pryszczu ni chu chu nie widać, a i jakieś inne drobnostki ładnie kitra, a jednocześnie nie maskuje gęby jak amerykańcowi w Wietnamie. Wiecie nie wygląda to sztucznie a skórka jak ta lala.
Podkład matuje, a i owszem- nie mam zarzutów. Nie wysusza, nie zapycha, łatwo się rozprowadza, nie maże się po twarzy jak gówno po szybie tylko kryje równo :). Trzyma się fajnie, długo, nie trzeba poprawiać, czymś nawet pachnie, ale nie jest to jakiś mocny zapach- ot taki podkładowy, delikatny.
Lubię go uwielbiam, ale jeszcze ze sobą nie sypiamy. Nową jego wersję miałam na buziaczku moim szanownym kurwa jego mać kilka razy, ale nie widzę różnicy- zachowuje się tak samo jak jego poprzednik. Jest miły, szarmancki, przynosi kwiaty i śniadania do łóżka, więc jest to dobra inwestycja.
Żeby dopełnić efektu łał mojego lica, omiatam go także pudrem sypkim matującym, a jakże również z Kobo. Również z promocji (z dychę dałam), bo ja jestem miszcz promocji, wyprzedaży i zniżek wszelkiej maści, ciuchy, buty, kosmetyki, wycieczki, książki- co się da albo wygrywam, albo kupuję za taniejszą tańszość 😀 (Chłopczak jest ze mnie dumny hehe ).
A oto i mój pyłek…
…oczywiście literki już trochę styrane, ale jebać literki! Puder jest świetny! Utrwala podkład, jest leciutki. Wystarczy omieść nim buzię i jesteś kurwa jak królewna! Wydłuża efekt matu podkładowego, bo i sam jest matujący. Co tu o nim więcej pisać, jeden z lepszych jaki miałam i do tego cena przyjemna. Trochę z tych dziur się sypie, ale jak się nie jest łamagą to nie jest to jakiś wielki problem. Nakładam pędzelem ciach ciach i gotowe.
A co do Dody i Siwiec to chuj wie czym się malują 🙂 Jedno wiem seksowne są, ale ojciec ten sam- skalpel 😉
Jak to dobrze, że ja urodziłam się taka zajebista i nie muszę się niczym nacinać dla urody 😉 Zobaczymy za 20 lat 😀

Białe drewniaki na pajęczych stopach.

By | Przemyślnik | 12 komentarzy

Ukraina się pali i wali, w każdej chwili będę musiała mieć w gotowości bagnet po dziadku. Bagnet cały zardzewiały, już sama nie wiem co tu robić.
Zajmę się czymś głębszym niż koniec świata, bo wszyscy tej Ukrainy się uczepili i już nawet nie pamiętają w którym mieście pałęta się teraz Trynkiewicz.
Nigdy nie nurtowały Was jakieś dziwne pytania? Mnie ciągle coś nurtuje. Już nie mówię o takich głupotach jak w tym głupim pytaniu o Jasiu, że niby Jaś obszedł jezioro, to jezioro zostało przez niego obejsznięte czy jakoś tak. Albo to, że skoro ten który się smuci to smutas, a ten który się kłóci to kutas. No heloł- chuj nie filozofia. Ja mam lepsze rozkminki.
No, bo powiedzcie mi jak to jest, że lekarze zachrzaniają w białych drewniakach ? To jakaś kurwa zmowa, czy lokowanie produktu ? Nikt normalny nie chodzi w drewniakach, a weź się przejdź do jakiegoś ośrodka zdrowia, czy szpitala. Tup, tup, tupppp! Nawet dentyści zapieprzają w drewniakach. Ja rozumiem, że biały kolor pasuje im do ciuchów i tej całej sterylności, ale dlaczego drewniaki? Kto wyjaśni mi ten fenomen?

Albo takie naciąganie starszych ludzi na wnuczka. Wszyscy renciści czy emeryci w naszym kraju narzekają na kiepską kasę. Nie mają na leki, nie mają na żarcie. No bida z nędzą. Ale jak jakiś “wnuczek” oszuka takich starszych ludzi, to w gazetach czytamy później- “skradziono  8 tys. złotych”. “Pani Leokadia z Pierdziwólki popłynęła na dziesięć tysięcy”. “Pan Tadeusz stracił 15 tysięcy”. No to jak z tym jest? Mają kasę czy nie mają? Jeśli nie mają, to jakim cudem są okradani na tysiące złotych ?Jeśli mają, to dlaczego narzekają ?
Albo z tymi seksami. Masz 15 lat możesz się buchać po wszystkich stogach siana w okolicy, ale pooglądać to możesz od lat osiemnastu. Już nie wspomnę, że w takich Amerykach to sobie mogą strzelać do sąsiadów jak im wlezą na posesję, ale piwa to sobie mogą popić dopiero jak skończą 21 lat, bo to zdrowiu szkodzi. Raczej jak pociągną chłopu w łeb z kałacha to bardziej tym zaszkodzą i sobie i komuś tym bardziej 🙂
A wracając na nasz podwórek, to taka sytuacja zza okna. Jak to jest, że ze środków Unii, Chin czy innych takich tam kładą sobie nasze władze świeży asfalt, a zaraz potem ten nowy asfalcik orzą jak chłop miedzę? Orzą, niszczą, bo kilka miesięcy później pomyśleli, że kanalizacja stara i przydałoby się ją wymienić? A to wcześniej, żadnego mądrego łba nie było co by przewidział, że rury średniowiecze pamiętają ?
Ale najgorsze przede mną. Wiecie co mi spać nie daje? Kto mi powie kiedy kończy się wilgotne, a zaczyna mokre? Jak bardzo coś musi być mokre, żeby było mokre, a nie wilgotne? Kiedy coś jest wilgotne? No kiedy ?
A pająki? Jak jest z pająkami? Taki pająk to siedzi, wisi, kuca, leży? Każdy tylko myśli o lisach- jak one robią. A ja wiem jak robi lis! Tak szczeka, wyje, pohukuje. Tak- słyszałam lisa. Gówno nie zagadka z tym lisem. Gorzej z pająkiem. Bo co ?On tak całe życie stoi? Bo chyba ciężar opiera na stopach o ile ma stopy. Może kuca, bo zgina nóżki? A może on ma z natury nogi krzywe jak panna z czerwonej ulicy. Mówi się, że pająk siedzi na pajęczynie. Ale jakby siedział to nóżki by mu dyndały, nie jest tak? A ja nigdy nie widziałam, żeby pająkowi dyndały nóżki. Więc co on robi?
Nie mogę spać, nie mogę jeść, ciągle chodzą za mną myśli…

Kompletna regeneracja włosów w 5 godzin! Rewelacja!

By | Bjuti Pudi | 45 komentarzy
Kolejny raz z kalendarzem Adwentowym Anwenowym 😉
Dzień włosów tym razem spędziłam na kolorowaniu kłączy.
Dużą część mojego długiego życia spędziłam na farbowaniu/ malowaniu włosów. ( W różnych regionach różne nazewnictwo, ja mówię malować, ale jak zauważyłam wiele dziewczyn uważa, że jest to jakiś błąd, więc na wstępie mówię, że gówno prawda- obie wersje są poprawne. Koniec wojny 😀 )
Na głowie miałam wszystkie kolory tęczy oprócz zieleni i niebieskiego. Kiedyś spróbuję opisać historię moich włosów. Od wielu lat mój faworyt to kruczoczarne włosy. Niestety chemiczne farby przerzedziły moje niegdyś gęste sierściuszki. Pod koniec ubiegłego roku usłyszałam o świetnym działaniu henny. Po przekopaniu internetów wywnioskowałam, że Henna Khadi będzie najlepsza.
Od razu kupiłam dwa pudełeczka- Khadi w kolorze czarnym oraz w kolorze indygo. Z racji tego, że indygo mogłoby nie chwycić moich wymordowanych włosów postanowiłam pomalować najpierw dwa razy wersją czarną i dopiero później przejść na indygo.
Kartonowe pudełeczka henny po około 25 złotych za sztukę nabyłam na Alledrogo. W środku siedzi sproszkowane zielsko zapakowane w sto milionów woreczków- dokładnie w dwa. W zestawie znajdziemy też foliowy czepek jak z mięsnego sklepu tylko, że inny oraz chujowe za duże rękawiczki. Kupiłam więc rękawiczki lateksowe, które lepiej trzymają się dłoni, a te z pudełka zużyje do czyszczenia kibla.
Oczywiście producent zaleca zużyć na jedno farbowanie całą zawartość, ale z racji tego, że jestem pazerna podzieliłam pyłek na dwa malowania i o dziwo było to świetne rozwiązanie. Połówka wystarczyła na moje mysie ogonki.
Dzisiaj zajmiemy się wersją black. Po raz drugi malowałam nią włosy. Po raz drugi wymieszałam tylko z wodą, mimo iż niektórzy dodają soki z dziwnych owoców, odstawiają na noc, szepczą zaklęcia, dodają nogę nietoperza i krew z dziewic (gdzie Wy do licha dziewice znajdujecie ? ). Woda to woda- na pewno nie zaszkodzi, a mikstur nie będę ryzykować. Tym bardziej, że woda sprawdza się bardzo dobrze. Najwięcej gimnastyki było z odpowiednią temperaturą. Musiałam wywęszyć termometr, który po zakrojonych na szeroką skalę poszukiwaniach znalazłam w sklepie agd, który w asortymencie ma wszystko i jeszcze więcej.
Przed koloryzacją umyłam włosy Barwą piwną, która to jest zdzieraczem bez grama silikonów i innego śmiecia.
Pół paczuszki henny rozmachałam z wodą o temperaturze 50 stopni pana Celsjusza na gładką masę o konsystencji śmietany.
Wiem, że na moim blogu często pada słowo “gówno” tym razem…też padnie. Bo znowu coś wygląda jak gówno, z tym, że to jakby takie poszpinakowe.
Jak każdy wie wygląd się nie liczy- liczy się wnętrze. Zapach też się liczy. A w tym przypadku zapach jest niesamowity. Jebie strasznie! Chociaż wolę ten zapach niż smród amoniaku. Według różnych źródeł zapach jest różny. Dla mnie pachnie jeżem, który wyszedł z siana lub bardziej poetycko- sianem, które zostało potraktowane letnim deszczem po czym zaczęło parować. Dla pewnej Magdaleny o boskich włosach- jest to zapach identyczny z zapachem kiedy królik zsika się w sianko. Dla pewnej Patrycji- wali moczem. Nie wiem co na to Ibisz… Jak zwał tak zwał- fiołkami nie pachnie, ale zapach nie jest jakiś strasznie denerwujący.
Na głowie wygląda jak przetrawiony szpinak.
Nakładanie na włosy nie sprawia mi problemów, tym bardziej, że nie nakładałam sama. Wysłużyłam się zdolnymi rękoma koleżanki. Jeśli nakładałabym sama wszystko wokół byłoby uwalone na zielono. Oprócz moich włosów prawdopodobnie…
Na ten kopiec kreta zapodałam czepek (ten z mięsnego tylko, że inny) oraz czapkę z Pepco i sobie poszłam. Oglądałam filmy, robiłam nieistotne rzeczy i tak przez 5 godzin.
Hennę zmywamy samą wodą. Wbrew temu co ludzie gadają henna ani za pierwszym, ani za drugim razem nic mi nie pobrudziła. Ręcznik czysty, skóra czysta no nic nie ujebane. Szał!
W słońcu włosy trącą wiewiórką. Nie jest to czarny czarny tylko czarny z ciepłym połyskiem.
Mimo to wolę świecić się rudym fałszywcem, niż linieć z chemicznymi farbami. Mam nadzieję, że kolejne farbowanie z indygo zniweluje rudości.
Włosy tuż po malowaniu są lekko podsuszone (zioła) ale za to wydaje się ich być więcej. Są jakby grubsze, po remoncie.
Po dwóch dniach na noc namaściłam się olejkiem Khadi , a rano umyłam kudły. Maseczka, chwila oddechu, spłukiwanie i włosy jak nowe.
Henna trzyma się dobrze, nieznacznie się wypłukuje, na szczęście na tyle równo, że nie widać, jedynie w słońcu z czasem włosy lekko rudzieją.
Dzięki hennie moje włosy odetchnęły. Nie morduję ich już farbami drogeryjnymi czy profesjonalnymi. Żadne ale to żadne farby nie są dobre. I nikt mi nie powie, że jakaś tam farba nie niszczy. Niszczy. Każda! A henna regeneruje, odżywia, wzmacnia, zapobiega wypadaniu, dodaje blasku, wizualnie pogrubia. Same zalety.
Będę jej wierna jak pies. (Suka?- suka brzmi źle 😉 ).
 PS. Jestem ciekawa, kto tym razem wszedł tu zwiedziony podstępnym tytułem 😀

Starcie tytanów- Tytanowy Janusz vs Molibdenowy Mateusz!

By | Bjuti Pudi | 13 komentarzy
Tusz do rzęs to podstawa. Chyba, że ktoś rzęsy ma sztuczne. W moim życiu miałam styczność z wieloma maskarami. Tanimi, drogimi, rozreklamowanymi i tymi o których nikt nie słyszał. Ogólnie wychodzę z założenia, że najlepsze są produkty niedrogie i dobre. Najgorsze są te drogie i do dupy. A średniaki pomijam. Na ścieżce swojego kosmetycznego życia większą uwagę zwracam na pewien niepozorny zielony tusz za grosze. Chciałabym go dzisiaj porównać z innym groszowym cackiem, które zakupiłam po tym jak na różnych blogach Panie piały jaki to on jest boski.
Oba są produktami taniej i miłej w obejściu firmy Wibo. Zielony to mój absolutely fav! Żółty kupiłam pod wpływem blogerek 😉
Zielony czyli Groving Lashes stimulator mascara. Żółty- Pump Up curling mascara. (Tak przepisałam z opakowań, normalnie w życiu nie zapamiętałabym tych wszystkich grow.. stimm…up..blah blah blah 🙂 ). W każdym razie pierwszy pogrubia i poprawia kondycję rzęs, drugi wywija w precel.
Wszystko to gówno prawda. Nie zauważyłam ani pogrubienia, ani wywinięcia. Jeśli chodzi o odżywianie zielonego- coś w tym jest, bo po tym jak miałam przedłużane rzęsy bardzo szybko kłaczki wróciły do formy kiedy nim się malowałam. Za drugim podejściem do sztucznych rzęs nie miałam tego tuszu i rzeczywiście regenerowały się dużo dłużej. Oczywiście nie malowałam rzęs podczas gdy miałam je przedłużone, tylko po tym jak już wyleniały.
Zielepacha odkryłam jakieś dwa lata temu. Akurat tusz miałam na wykończeniu i wrzuciłam go do koszyka, bo powaliła mnie cena- ok. 9 polskich nowych złotych. (Cena Żółtego jest podobna). Oba do kupienia w Esesmanie.
Szczoteczki mają silikonowe, nie do zajebania, że tak to ujmę.
Właściwie to szczoteczki są takie same, z tym, że Żółtek jest wywinięty. Że niby to rzęsy podkręca. I tak uważam, że jak ktoś ma małe, krótkie, sztywne kłaczki to żaden cud nie pomoże, chyba, że zalotka. Zalotki nigdy nie używałam, bo nie miałam potrzeby, więc też nie jestem pewna, czy rzeczywiście pomaga. ( Ej, zalotka nie kojarzy Wam się z jakimś urządzeniem do aborcji czy coś? ). W sumie można dać datek na Radio Bezryja i może modlitwy pomogą na chujowe rzęsy.
Kiedy zrobiłam ślepiom fotkę zauważyłam, że jakieś super rozdzielone te moje rzęsy nie były. Ale nie były to jakieś super malunki tylko dzinniaki na szybko.
To efekt po Zielepachu. Wszystkie rzęsy wyzbierane, ładnie pokryte jak Sasha Grey w filmie przyrodniczym. Gdzieś tam trochę się pozczepiały, ale z winy mojego pośpiechu, a nie tuszu.
A fota powyżej to Żółtek. Ten upiernicza tuszem bardziej na grubo. Bardziej się maże, ciężej się rozprowadza. Chociaż też jest ok.
Jeśli miałabym stosować któryś z tuszy do końca życia, a planuję żyć długo, to wybrałabym zielony. Żółty jest ok, ale zupełnie nie rozumiem tych ochów i achów, że jest taki zajebisty. Zajebisty to jest zielony i kropka.

Gówniana sprawa…

By | Bjuti Pudi | 11 komentarzy
Otworzyłam sobie browarka, otworzyłam internety, podrapałam się po jajcach. Wróć. Podrapałam się po głowie i będę pisać 🙂
Mamy tu taki przyjazny sklepik zielarski na naszym zadupiu. Miła Pani diluje ziołem i chemią. No w sumie samym ziołem i pochodnymi. Ostatnio zostawiłam tam trochę papieru i Miła Pani uraczyła mnie kilkoma gramami niespodzianki. Taki tam gratis za ładne oczy 😉
Wyjebał się kiedyś ktoś z Was na glebę? No mi się zdarzyło, ale nigdy nie zaryłam gębą w błoto czy gówno. Aż do niedawna. Tyle, że tak jakby luksusowo. Ale to nie zmienia faktu, że moja twarz nadal wyglądała jak w odchodach.
Ale do rzeczy. Dostałam taką oto saszetkę z ziemią w środku.
Paparapa jest to gruz co go Cygan gryzł, a dokładniej Glinka Rhassoul z Maroko Shop lub coś takiego. Woreczek w tej chwili wyjechał w podróż i zatrzymał się w łazience na parterze, a ja mam kompa na piętrze i nie będę zapierdalać na dół sprawdzać firmy i pojemności, bo jestem zajęta pisaniem i oglądaniem “M jak miłość” jednocześnie. Dobra skończę pierdolić.
Opakowanko jest jak wspomniałam gratisem, nie na sprzedaż, pewnie większe pojemności kupić można. No raczej. To mieści się w garści mniej więcej. Taka to pojemność.
Glinka jest w takich płytkach, które wyglądają jak spękane pięty Indianina. Ale nie pachnie piętami dziada, pachnie śmierciąąą…czyli, że ziemią 😀
Do ziemi dodajemy różanych pierdół czy co tam Wam się zamai (nie wiem jak to słowo napisać, moja babcia mówiła- zamaić się- czyli, że zachcieć czegoś ). Można dodać po prostu wody. Dodałam więc wody.
Wyglądało jak zwykłe gówno.
Tu na fotce wyżej jeszcze się przegryza. Wrzuciłam dosłownie kilka płytek do opakowania po jakimś pudrze w pyłku, chlapnęłam wody i odstawiłam na jakieś 30-50 minut. W tym czasie wykonałam peeling kawitacyjny ( o nim zrobię osobny wpis).
Jak gówienko zmiękło wyglądało tak..
…czyli prawie tak samo tylko bardziej się rozciapało. Boszzz jak ja lubię się babrać w takich papkach. Ziemia marokańska ma w sobie takie małe grudki, ziarenka to też można użyć jej do peelingu ciała, twarzy, włosów. Można używać do mycia kłaków lub zamaskować ryj lub włochy.
Ja na dobry początek zapodałam na twarzoczaszkę. Wyglądałam jak nie przymierzając upaprana kałem.
Jak gówno, nie?
Trzymałam to jakieś 20 minut mniej więcej i poszłam spłukać.
Motyla noga, jasny gwint, kapelusz jasny karwasz w twarz barabasz- jak ciężko to było zmyć, lepiło się ciapało, ale się udało 🙂
A efekty? A efekty są takie, że umyłam srakę 🙂 Buzia gładka, nawilżona, lekkie zaczerwienienia pozostałe po kawitacji zniknęły.
Bardzo mi się podoba papranie w tej glince. A najśmieszniejsze jest to, że zużyłam minimalną ilość! Resztę zakręciłam w słoiczku i wystarczy mi na jakieś 3 kolejne maseczki plus mam jeszcze prawie całe opakowanie suchych płatków! Może przetestuję na włosy ? Kto wie 🙂
Generalnie nawet kiedy skończę tę super wydajną miniaturkę odwiedzę Panią Zielareczkę i kupię całą pakę tego niesamowitego gówna!

7 cm przyrostu w miesiąc!

By | Bjuti Pudi | 60 komentarzy
Dzisiaj według kalendarza Anwenowego jest dzień włosowy. Co dzisiaj zrobiłam dla swoich włosów ? Niewiele. Wtarłam Jantar i zeżarłam tabletkę Skrzyp Optima. Ale to, że zrobiłam niewiele nie znaczy,że nie zrobiłam nic. Systematyczność to podstawa.

Jantar jest to wcierka którą wetrzeć należy na skórę głowy (nie napiszę skalp, bo skalp to Indianie ściągali jeńcom i jakoś mi się niespecjalnie dobrze to słowo kojarzy). Nie będę powielać, że Jantar to to i tamto, że skład ma taki i śmaki i tak nikomu się nie zechce tego czytać, a jeśli kogoś to interesuje to przeczyta gdzie indziej.
Jantara zapodaję już drugą flaszkę. Pierwsza poszła w 3 tygodnie, zrobiłam tydzień przerwy i jestem w trakcie flachy drugiej. Jak każdy wie butelczyna jest nieporęczna, a i dozownik ma zwyczajnie do dupy. Ja przelewam ciecz w opakowanie po kropelkach do nosa i tym sobie aplikuję, jest to sposób łatwy i przyjemny, a i nawet precyzyjny. Trę to paskudztwo codziennie jak nienormalna. Przy pierwszej butelce nie widziałam, aby coś ten Jantar wnosił, oprócz tego, że kradł codziennie 5 minut z mojego cennego życia. Potem jakby drgnęło…
Ale na sto procent nie jestem pewna, że jest to zasługa tylko wcierki, bo na łbie miałam już prawie wszystko oprócz psiego gówna. (Mam nadzieje, że psie gówno nie przyspiesza wzrostu włosów, bo jeszcze byłabym skłonna przetestować 🙂 ).
Na początku lutego zaczęłam pić herbatkę skrzypokrzywową. Na początku mi smakowała, z dnia na dzień smakowała jakby mniej. Aż w końcu po jakichś 2 tygodniach na sam jej widok chciało mi się rzygać. I nie mówcie, że słodzona miodem czy nawet samym złotem będzie smakować lepiej. Nie- nie będzie. Nie będę się katować dla kilku milimetrów włosów więcej.
I wtedy stał się dzień, a ptaki kwilić poczęły. W Biedrze zakupiłam tablety Skrzyp Optima. Za dychę to co mi tam. I wpierdalam jak świnia kartofle. Co dziennie zjadam jedną. Tabletek jest 80 i nie chce się po nich rzygać. Może zadziałają.
Mam wrażenie, że ten zestaw już działa. Ale ręki sobie nie dam uciąć.
Tablety jak tablety, nie są może jakieś super hiper- odlotów po nich nie mam, fazy żadne mi się nie włączają, ale to chyba wina składu- raczej włosowy niż imprezowy.
Skład podobno taki sam jak w droższej wersji tabsów tej samej firmy. Skoro jest to jeden pierun to po co przepłacać, za każdy zaoszczędzony grosz mogę umyć 7 talerzy!
Tyle witamin to dawno chyba nie miałam w sobie.
Ach… standardowo na miesiąc rosło mi 1,5 cm pierza. W ciągu ostatniego miesiąca urosło mi według różnych danych 2-3 cm. Ja widzę 3 centymetry. Moja osobista prywatna fryzjerka mówi, że ze 2 😉 . Ale ona nie jest matematyczką, więc może się mylić. Ja widzę TRZY. Trzy to wersja oficjalna, taka do mediów. No to 3. Nawet jakby było 2 (a nie jest) to i tak zawsze więcej niż nieco ponad centymetr. Czyli coś drgnęło. To dobrze.
Ale jak to, w tytule było, że przyrost 7 centymetrów. Aaa, chciałam Was w chuja zrobić, bo pani w gimnazjum zawsze mówiła, że tytuł musi być chwytliwy. Na końcu mogłam powiedzieć co i jak, bo lubię trzymać w niepewności 😀
A co z tymi moimi kłakami, jak się prezentują? A no, nie dość, że przyspieszyły to do tego kiełkuje sporo nowych. Wyglądam jak niedorozwinięte słoneczko Polsatu.
Możecie wysyłać sms’y o treści POMAGAM 😀
Borze sosnowy, który szumisz śpiewnie! Jestem miszczem pajnta 😀